Batman Superbohater 2. 0, íà ïîëüñêîì

Àíòîí Ñïëõ
Obronca sprawiedliwosci
Niebo pomieszalo sie z ziemia, miekki zapach lisci i krew ze stluconego nosa, czarna rekawiczka ojca. Wdech...
Jeszcze na poczatku lata do miejsca zaczely przychodzic szczury. Cherlawe i zle brodzily po zaulkom w poszukiwaniu jedzenia, zbieraly sie ogromnymi stadami na smietnikach, czasami napadaly na ludzi, wpiwajac klami w cialo niby zadajac krwawego eliksiru. Za szczurami przyszlo szesciu chlopakow w strojach sportowych pachnacych dymem od papierosow. Zagarneli plac sportowy. Odtad wstep tam byl zabroniony, a ten, kto osmieli sie przekrocic granice, mogl znalezc klopoty, ktore grozily biciem i wymuszeniem pieniedzy.
Dzis zrana zaborce odebrali Gienie paczke z owocami, ktore niosl dla swojej babci, i dlugo sie smiali mu w slad. Sasza nie mogl tego cierpiec: lzy na oczach najlepszego przyjaciela oparzyly go niby goraca stal. Chlopak od razu przeszukal caly skladzik i pobiegl do garazu. Znalazly sie czarne szmaty, kastet i stare rekawiczki ojca, pachnace sucha trawa. Tylko naprzod! Zacisnawszy kciuki, ubrany na bohatera kina akcji stanowczo szedl w kierunku placu sportowego.
Chlopacy w strojach sportowych zobaczyli go zdaleka – towarzystwo wybuchlo smiechiem.
- Popatrzcie na tego glupiego! – mowili, zginajac sie ze smiechu.
- Jestescie silni i robicie krzywde slabym! – krzyknal Sasza. – Postepujecie niegodziwie!
- No a ty kim jestes, straszydlo? - rzucil herszt.
- Jestem obronca sprawiedliwosci. I jezeli nie chcecie rozmawiac normalnie, bede walczyl! Herszt ze smiechiem wymierzyl mu klapsa. Sasza uderzyl napadajacego kastetom w brzuch. Zamigotaly kciuki – po lewej stronie, po prawej, po lewej, po prawej... Po chwili chlopacy w strojach sportowych dobijali ofiare.
Niebo pomieszalo sie z ziemia, miekki zapach lisci i krew ze stluconego nosa, czarna rekawiczka ojca. Wdech... Zimno gwaltowie werwalo sie do pluc, podobnie do duszy, wracajacej do ciala. Sasza odczul, ze jest zywy, stracil w sobie bohatera, ale mimo tego jest zywy. Zmywac krew i bloto poszedl do mieszkajacego niedaleko wuja. Pograzony w nieskonczone eksperementy profesor biologii Nikifor Lwowicz nawet nie zwrocil uwagi na siostrzenca, jakby go w ogole nie bylo. W duszy byl smutek. Sasza postanowil zadzwonic do przyjaciela, zeby znalezc byle jakie wsparcie.
- Przeciez to zrobiles, bo to oni mnie skrzywidzili - mowil z przejeciem przez telefon Giena. – Jestes prawdziwym bohaterem! Ale mamy przerwac nasze kontakty. Przeciez wiesz, Saszo! Jeden z nich jest o klase starszy w naszej szkole.
Sasza przeciagnal reka po kaflam, zostawiajac brudne paski.
„Czemu zycie jest takie bezmyslne? – myslal z tesknota. – Czemu dobroc przegrywa? Gdzie znalezc sily na to, by zwyciezyc?”
„Bzdura – nagle urwal sam siebie – Poradze sobie.”
Nastepnego dnia stalo sie cos dziwnego: z powodu panowania szczurow zaczela sie epidemia cholery i w szkole bodwolano zajecia. Choroby kojarzyly sie Saszy ze strasznymi monstrami, jakie rysuje sie w ksiazkach o czarnych okladkach. Moze dlatego stanowczo postanowil ukryc sie przed ludzmi. Poruszjac sie na chybil trafil, najpierw wyszedl do przystanku koncowego, dalej do bagnistego lasu, wyblaklego i rozmytego podobnie do obrazu, rzuconego do wody. W koronie dzrew szelescial wiatr, nad metnymi zatokami bylo wilgotno i stechlo, niebo przypominalo zmije, ktora kasa wlasny ogon.
Rozlegl sie krzyk. Sasza podjal glowe i zobaczyl drwala, ktorego przyprzelo drzewem. Dwa wielkie drapiezne szczury zamierzaly skoczyc mu na twarz.
Chlopak schwycil ciezki kamien i rzucil w szczurow. Jednemu z chrustem przebilo czaszke, drugi szybko uciekl.
- Powolaj o pomoc! – wyjeczal drwal. Sasza rzucil sie na przystanek. Na szczescie spotkal zyczliwych studentow. Wspolnie wyciagneli biedaka spod drzewa. „Biedak” to byl Roman Wladimirowicz, zdrowy usmiechajacy sie mezczyzna o gestej brodzie jak u bajkopisarza i o dobrych oczach. Do tego byl glownym drwalem na calej okolicy.
- Jak moge cie odwdzieczyc? – zapytal szczerze. – Pytaj o co chcesz!
Sasza opowiedzial o szesciu chlopakach, przestraszywszych cale osiedle. Jak potem mowili, Roman razem z drwalami zlapal tych chlopakow w strojach sportowych i zrobil im cos o tyle strasznego, ze nikt juz ich nigdy nie zobaczyl.
- Saszo... – mowil Giena, schyliwszy glowe. – Nie mialem racji... Jestem godny pogardy!
- Postanowmy, ze niczego nie bylo – bez namyslu powiedzial Sasza. – Byles i zostaniesz moim przyjacielem.
Giena radosnie przytulil go krzepko. Sasza tak samo oszalal z radosci, bo sprawiedliwosc, na ktora tak czekali, zwyciezyla! Razem z Sasza cieszyli sie uczniowie, ktorzy oddawna cierpiali przez tych chlopakow. Tego samego dnia profesor Nikifor, ktory inspirowal sie brudnymi paskami na scianie we wlasnej lazience, wymyslil formule trucizny na szczurow. Po kilku miesiacach szczury wygnano i epidemia sie skonczyla. Wtedy juz cieszylo sie cale miasto.
- Mozemy zwyciezyc kazde zlo. – Mowil w wywiadzie Nikifor Lwowicz. – Glowne – to robic swoje Magnum Opus i nie poddawac sie. Nigdy.