Kto wymyslil podlosc?

Àëëà Ïîëüñêàÿ
Opowiadanie

KTO WYMYSLIL PODLOSC?
 
Ten jesienny dzien 1980 roku byl jakis niespokojny. Moze przez to, ze mgla w Warszawie scielila sie od przystanku do przystanku, to pojawiala sie, to znikala, a moze czy przez przepelniony ludzmi tramwaj.

„W ogole to poranna mgla oznacza, ze dzien powinien byc sloneczny” — mignela w mojej glowie mysl. „Najwazniejsze, zeby znow nie padal deszcz, nie lubie, kiedy pada”.

Stala trasa i ktos nawet ustapil miejsce matce z piecioletnim dzieckiem. „Poszczescilo mi sie” — pomyslalam.

Zwykle moja coreczka zadaje mnostwo pytan z cyklu „dlaczego”. Teraz jednak siedziala u mnie na kolanach i w milczeniu patrzyla przez okno. Jechalysmy do centrum miasta.

— Na nastepnym wysiadamy — powiedzialam i zaczelysmy przeciskac sie do wyjscia.
Zaprowadzilam corke do przedszkola, ktore miescilo sie na ulicy Kruczej, po drugiej stronie Marszalkowskiej, i szybko pokonalam pieszo trase do biura na ul. Hozej, co zajelo mi 15 minut.

Dzien uplynal w pracy w normalnym trybie, a na jakies pol godziny przed moim wyjsciem rozlegl sie dzwiek telefonu. Niski meski glos wymowil moje imie i nazwisko i, przekonawszy sie, ze to ja, nie przedstawil sie, lecz powiedzial tylko: — Prosze sie nie spieszyc, Pani corke juz odebrano z przedszkola... — a potem sie rozlaczyl.

„Kto to byl? Co to wszystko znaczy?” — pomyslalam, ale szalalo we mnie juz niewyobrazalne uczucie strachu. W pierwszej chwili probowalam dodzwonic sie do przedszkola, ale tam nikt nie odbieral telefonu.

W ciagu sekundy zarzucilam na siebie plaszcz i wyskoczylam na ulice. Nie bieglam, lecz pedzilam jak pantera ze strasznym wyrazem twarzy, w rozpietym plaszczu, a szalik zrywal sie co chwile z mojej szyi i niczym zagiel na wietrze niosl mnie naprzod. Zdawalo mi sie, ze swiatla na przejsciu dla pieszych zmieniaja sie zbyt wolno, i gdy tylko zapalilo sie zielone, pierwsza ruszylam z miejsca.

Serce walilo mi ze straszna sila, zaschlo mi w gardle i brakowalo mi tchu. W takim stanie wpadlam w drzwi przedszkola.
Bylam blada z przerazenia... — Co z pania? — zawolala przedszkolanka.
— Zbladla pani, zle sie pani czuje? — pytala dalej i od razu z zachwytem powiedziala: — A pani coreczka to takie madre dziecko, chodzmy na sale.

Wsrod innych dzieci dojrzalam swoja coreczke, ktora bawila sie z nimi zabawkami. Zauwazywszy mnie, od razu rzucila mi sie w objecia. Widac bylo, ze przepelnialy ja wydarzenia dnia i ze musi mi natychmiast o wszystkim opowiedziec.

Stopniowo uspokoilam sie, ale ten telefon i tembr glosu, ktorego na pewno nigdy nie zapomne, nie dawal mi spokoju. Po sporzadzeniu pisemnego zgloszenia do przedszkola i uprzedzeniu wychowawcow, aby nikt inny oprocz mnie nie mogl odbierac dziecka, zaczelam ubierac swoja coreczke.

Wyszlysmy na ulice i tym razem niezwykle mocno trzymalam ja za raczke. Balam sie, ze ktos moze wyrwac ja z moich rak, i co chwile rozgladalam sie na boki.

Widocznosc byla doskonala, sciemnialo sie pomalu. Polnagie drzewa staly bez ruchu i jakas dziwna cisza na przemian z miejskim szumem zwiastowala szare dni. Bylam szczesliwa, ze nic sie nie stalo, i pomyslalam: „Moze to bylo tylko ostrzezenie i trzeba bedzie jednak podjac jakies dzialania”.

Niepokojace mysli nie opuszczaly mojej glowy: „Co to moglo byc? Podly zart?”.
— Mamusiu! — powiedziala nagle moja kruszynka. — A wiesz, ze pani Irena jest w ciazy i bedzie miala dziecko!
— A skad ty wiesz? — zapytalam.
— Jak to skad? — odpowiedziala pytaniem na pytanie. — Ona rozmawiala z pania Marzena i ja podsluchalam.

— A wiesz, ze nieladnie jest podsluchiwac? — powiedzialam.
— Wiem! Ale to bylo takie ciekawe, no i teraz wiem, skad sie biora dzieci — wyszeptala z takim zachwytem corka, odkrywaj;c mi tajemnice narodzin czlowieka.
— Mamusiu, ja sama sie domyslilam — i zaczela mi sugestywnie wyjasniac, do czego sluzy kazdy ludzki narzad, zgodnie z wlasna dziecieca logika: oczy do patrzenia, uszy do sluchania, nos do wachania, usta do mowienia, jezyk do jedzenia; wymienila jeszcze dwa narzady, do czego sluza i oznajmila dumnie, no a pepek do rodzenia dzieci.
— Wiesz, to dobrze — powiedzialam.

Zajete rozmowa nie zauwazylysmy, kiedy znalazlysmy sie na przystanku tramwajowym i wsiadlysmy przez szeroko otwarte drzwi do tramwaju, ktory wlasnie podjechal. Umosciwszy sie na wolnym miejscu pod oknem, wzruszajaco przytulone do siebie wracalysmy do domu.
„Boze, tak ciekawie sluchac dzieci, ich logiki myslenia poznawczego — pomyslalam w duchu.

Zanim dojechalysmy do domu na obrzezach miasta, zajrzalam po drodze do sklepu spozywczego. Corka usnela, a ja, niosac w jednej rece dziecko, a w drugiej ciezka siatke z zakupami, z trudem dotarlam do domu i polozylam swoje dziecko spac.

Wciaz jeszcze czulam niepokoj w sercu. Tej nocy dlugo nie moglam zasnac, rozmyslajac nad tym, kto to mogl byc, i doszlam do wniosku, ze do czegos takiego byl zdolny tylko moj maz, u ktorego z czasem zaczely sie przejawiac cyniczne cechy charakteru i ktory, chwala Bogu, byl juz bylym mezem.

W calej tej historii zaniepokoil mnie nieznany glos, najprawdopodobniej ktos zadzwonil na polecenie mojego bylego meza.
Wyjrzalam przez okno, bylo calkiem ciemno i tylko samotna brzoza jak biala dama, smukla i nieruchoma, patrzyla na mnie, nie odwracajac oczu i zdawalo mi sie, ze rozumiemy sie nawzajem.
Zwracajac sie do brzozy, zadalam na glos pytanie: — Powiedz mi, brzozko, kto wymyslil podlosc?

Alla Polskaya

23-01-2016

AP (wersja oryginalna – ru)