Òàðèô ëüãîòíûé íà ïîëüñêîì èç Òèãëÿ Êóëüòóðû

Ðèñ Êðåéñè
Taryfa ulgowa
Jednoakt;weczka
Ris Krejsi
 .
 
Osoby:
Wikientij
Starucha
 
Cmentarz. Na „g;;wnej” mogi;ce pomnik, ;aweczka i stolik. Na ;aweczce siedzi Wikientij i pali papierosy. Na stoliku otwarta butelka w;dki, szklanka i kiszone og;rki na talerzyku jednorazowego u;ytku. Z ty;u z prawej strony pojawia si; Starucha z nar;czem kwiat;w i wyplatanym koszyczkiem. Dostrzega plecy Wikientija i zamiera zaskoczona. Stoi, patrzy. Rozgl;da si; wok;;, co; obmy;laj;c. Wreszcie decyduje si;, stawia koszyczek na ziemi, starannie wk;ada do niego kwiaty, podwija sp;dnic; i demonstracyjnie st;kaj;c, prze;azi przez ogrodzenie „s;siedniej” mogi;ki. Wikientij nie ogl;da si;, ale jest spi;ty. Gasi papierosa i obficie nalewa w;dki do szklanki.
 
Starucha (podnosz;c u;aman; g;;wk; go;dzika) – I po choler; by;o ;ama;?
Wikientij (pije, w;cha og;rek, odk;ada go z powrotem. Umiej;tnie udaje, ;e nie zauwa;a „przeszkody”)
Starucha (nie doczekawszy si; odpowiedzi) – A taki zgrabny by; kwiatuszek. Nie mniej ni; 15 kopiejek, a mo;e nawet ;wier; rubla. (Bezskutecznie czeka na reakcj;) Na pewno ;wier; rubla. (W;cha p;czek) A to ci cholery.
Wikientij (znowu zapala papierosa. Nie ogl;daj;c si;, m;wi z rozdra;nieniem) – W;a;nie takie hieny ob;amuj;.
Starucha (;ywo) – Jaka tam ze mnie hiena? Co? Czy ja komu; co; z;ego zrobi;am?
Wikientij (odwracaj;c si; niech;tnie) – Ty; tu te kwiatki przynosi;a? To nie masz prawa ich zabiera;!
Starucha – Widzisz go, nie mam prawa! A na jak; choler; te kwiatki nieboszczykom? Oni potrzebuj; prawdziwych, ;ywych. Jak posiejesz, to zakwitn;. A jeszcze lepiej drzewko, brz;zk; jak;;. A te ci;te tylko ;ywym mog; si; podoba;. I to przez nieporozumienie.
Wikientij (odwraca si; znowu) – A ja m;wi; hieny. Padlino;ercy.
Starucha – Ale z ciebie, m;j drogi, g;upek, Bo;e, b;d; mi;o;ciw mnie grzesznej. To; ;eby ;y; by;o z czego, czy by;my po cmentarzach ;ebrali? Ty to pewnie posiedzisz sobie przyjemnie, pocierpisz, a potem do samochodu i cze;; pracy. Na wolno;; z czystym sumieniem.
Wikientij – Dobra, babciu, odwal si;. Ju; dosta;a;.
Starucha – Znaczy si;, mam racj;! Jak nic nowy Ruski. A wi;c nowy Ruski.
Wikientij (Podrywa si; ze w;ciek;o;ci;) – Czego chcesz, nie masz nic do roboty, czy co?! Id; inne mogi;y przeczesywa;! Ja nie przyszed;em tu, ;eby si; k;;ci; (bierze si; w gar;;, ponownie siada). Z ka;d; jedn;...
Starucha – Patrzcie, jaki gro;ny! A ja, mi;dzy nami m;wi;c, nie byle kto jestem. Ja, mo;na powiedzie;, jestem tutejsza! Ty tylko przyjdziesz, na;miecisz, a ja potem sprz;ta; musz;. A mnie, mi;dzy nami m;wi;c, za to pinindzy nie daj;!
Wikientij (u;miecha si;, gasi papierosa) – O kurna, ale ludzie! (Zagl;da do kieszeni, wyci;ga portmonetk;, wytrz;sa drobne). No, masz. Tylko spadaj. (Wyci;ga r;k; z monetami. Starucha sie nie rusza. Wtedy Wikientij wstaje, podchodzi do ogrodzenia i uk;ada na nim s;upek monet. Znowu wraca i siada na swoim miejscu. Dopiero wtedy starucha podchodzi, bierze monety, przelicza).
Starucha – No, nie za wiele. Bogaci tera jako; zbiednieli. (Po przerwie) S;uchaj, skarbie, a mo;e ty czego potrzebujesz, co? Nie kr;puj si;.
Wikientij – Aha, potrzebuj; poby; sam. I ciebie wi;cej nie widzie; i nie s;ysze;.
Starucha – To, ma si; rozumie;, da si; zrobi;. Ale ja tak sobie my;l;, ;e ty czego; innego potrzebujesz.
Wikientij – Dosy;! Jeszcze s;owo i si; zdenerwuj;. A kiedy si; denerwuj;, to nie r;cz; za siebie.
Starucha – No dobra, widz;! Sied; sobie. Ja tylko pomy;la;am, ;e mo;e ty chcesz z ni; porozmawia;?
Wikientij (w napi;ciu) – Z kim?
Starucha – No z ni;! (Podchodzi do samego p;otka, przypatruje si;) Z Alon;, jak;e jej tam, nie widz;... Aleksandrown;?
Wikientij (cicho) – Aleksiejewn;.
Starucha – Znaczy si; z Alon; Aleksiejewn;.
Wikientij – Z tym nie ma ;art;w, babciu.
Starucha – Aha. Ja te; nie ;artuj;. Mog; zorganizowa;, je;li nie jeste; chciwy. Powiedzmy, dziesi;; tych, jak im tam... Dziesi;; zielonych za minut;. Urz;dza?
Wikientij – A ty co, masz lini; specjaln; do Pana Boga?
Starucha – Na co zaraz do Pana Boga? Po co go byle g;upstwem trudzi;? A rozmow; z umarlakami, to mog; za;atwi;. Jak nic. Nie maj; nic do roboty.
Wikientij – Za;;;my, ;e si; zgodz;, a gdzie gwarancja, ;e durnia ze mnie nie zrobisz?
Starucha – Gwarancja, m;wisz. No c;;, twoje prawo. Co prawda, ja ze swoim reumatyzmem daleko od ciebie pewnie nie uciekn;... A niech tam, za;;;my, ;e mnie przekona;e;. Dla ciebie zrobimy taryf; ulgow; – dziesi;; sekund bezp;atnie. W celach reklamowych. Masz telefon?
Wikientij – Za;;;my.
Starucha – No to dawaj.
Wikientij – Co ty, babo, powa;nie m;wisz?
Starucha – Nam, no tym, co s; na s;u;bie, ;artowa; nie wolno.
Wikientij – Jakim wam?
Starucha – Nam to nam. To co, b;dziesz rozmawia;, czy mam sobie p;j;;?
Wikientij – B;d;.
Starucha – No to wyjmuj aparat.
Wikientij – Jaki?
Starucha – Telefoniczny, o;le. Tw;j inny aparat by mnie nie interesowa;, nawet gdybym by;a pann;. Nie jeste; w moim typie.
Wikientij (wyjmuje kom;rk;) – No masz. (Podaje telefon Staruszce. Potem co; sobie przypomina i wyci;ga r;k; w jej kierunku) Poczekaj, tam jest blokada, daj, zdejm; j;.
Starucha – No nie, z ciebie naprawd; dure;. My;lisz, ;e ja to czarownica albo Baba Jaga jaka;, czy co? Telefon to tak sobie, symbol. Mo;na i bez telefonu, ale z nim jest bardziej efektownie. (Podnosi s;uchawk; do ucha i zaczyna wrzeszcze;) Halo, centrala?! Czy to centrala, pytam? Co u licha z tym po;;czeniem? (Zakrywa d;oni; mikrofon. M;wi do Wikientija) Szykuj swoje pytanie, bo zaraz... (Znowu wrzeszczy do s;uchawki) Nie, to nie do pani! Ja do Alony Aleksiejewny. Aleksiejewny m;wi;! Z czterdziestej dziewi;tej alejki. Tak. Alona? Alona, tu jeden typek si; pani; interesuje... Widzisz? Aha... (Znowu zakrywa mikrofon. Do Wikientija). No, to o co mam zapyta;?
Wikientij – A co, to ona mnie widzi?
Starucha – A to. I widzi i s;yszy, a czas si; ko;czy.
Wikientij – A niech tam. Niech powie, jak mam na imi;!
Starucha (Do Wikientija) – A sam co, nie pami;tasz? (Do s;uchawki) Halo, Alona? On chcia;by wiedzie;, jak ma na imi;? Jak? Halo, halo!!! (Odrywa telefon od ucha). Tfu, diabe;. Czas si; sko;czy;. Nie zrozumia;am...
Wikientij (macha r;k; z rozczarowaniem) – À… Wszystko jasne. (Wyci;ga r;k; po telefon) Oddaj aparat.
Starucha – (jakby nie zauwa;aj;c) Albo kent, albo Kientij. (Do Wikientija). A mo;e Innokientij?
Wikientij (powoli opuszcza r;k; i wyst;kuje) – Wi... Wikientij.
Starucha – A... To; i nie zrozumia;am. Co to za g;upie imi;?
Wikientij (podchodzi do ;aweczki, siada, znowu zapala papierosa) – Imi; jak imi;... W przek;adzie z ;aciny – zwyci;;aj;cy. (Pauza) Albo pokonuj;cy.
Starucha – A-a... Zdarza si;. No c;;, panie pokonuj;cy, pokona;e; ju; swoje w;tpliwo;ci czy nie?
Wikientij (zaci;gaj;c si; mocno) – Co; takiego si; nie zdarza.
Starucha (chowaj;c telefon do kieszeni) – A-a... Niewierz;cy, znaczy si;. No c;;, twoja sprawa. (Zawraca, jakby mia;a odej;;. Odwraca g;ow;) To nie chcesz z ni; rozmawia;?
Wikientij – Zaczekaj... Zgoda.
Starucha (dziarsko zawraca i drepcze w kierunku p;otka) – No, ;licznie, ;e si; zgadzasz. A jak si; zgadzasz, to wyjmuj fors;. Pi;;dziesi;t dolc;w za minut;, ale forsa najpierw.
Wikientij (podrywaj;c si;) – Co ty, starucho! Przecie; by;o dziesi;;.
Starucha – No nie, popatrzcie tylko na niego! Jeszcze si; targuje! Dziesi;; to by;o wed;ug taryfy „zaufanie”! A dla w;tpi;cych ;adnych zni;ek nie przewidziano... (Pauza) No dobrze, trzydzie;ci i ani centa mniej! A got;wk; masz?
Wikientij (wyjmuje portfel, wyci;ga z niego studolarowy banknot) – Masz, we;. Za trzy minuty. Reszt; zostaw sobie.
Starucha (chwyta banknot i chowa za pazuch;. Gderliwie mruczy pod nosem) – Reszt;. Te; wymy;li;. O jakiej reszcie mo;e by; mowa na cmentarzu. (Do Wikientija) A co do tych trzech minut, to nie miej pretensji. Tu ;adnej gwarancji nie ma. Sam rozumiesz, na kosmos pieni;dzy nie daj;, sputniki przestarza;e, sam z;om, mo;na powiedzie;, tak ;e...
Wikientij – Czekaj no! Jakie sputniki? Co ty zn;w pleciesz?
Starucha – Nie plot;, tylko uprzedzam! M;w szybko i wyra;nie. Po;;czenie mo;e by; w ka;dej chwili przerwane. Sam powiniene; zrozumie;, z jak delikatn; materi; masz do czynienia. A gdzie cienko, tam si; chrzani!
Wikientij (rozdra;niony) – No dobrze, starczy! Nie urz;dzaj komedii. ;;cz szybko!
Starucha – Tak, to rozumiem. Rzeczowa rozmowa. (Wyjmuje telefon) I zbierz si;, my;l, co b;dziesz m;wi;. (Do s;uchawki) Halo, centrala? To znowu ja. Dajcie mi znowu t; Alon;. Policzymy si;, policzymy. Do w;jta nie p;jdziemy... No to co, ;e nie ludzie! I tak si; porachujemy... I rozlicz; si; za marzec, rozlicz;... Jutro, tak... Halo, Alona?! B;dzie z tob; Wikientij rozmawia;. (Unosi r;k; w pytaj;cym ge;cie). No co ty? Gadaj wreszcie!
Wikientij (krzyczy, przechylaj;c si; przez p;ot) – Alona, to ja – Wikientij!
Starucha (odsuwaj;c si;) – Czeg;; tak wrzeszczysz? Przecie; ona ci; i tak s;yszy, a ja og;uchn;!
Wikientij (krzyczy nadal, cho; nieco ciszej) – Alona, wybacz mi, Alona! To moja wina, s;yszysz, Alona!
Starucha – S;yszy, s;yszy, jak wrzeszczysz! (Do s;uchawki) Co, co powiedzie;? (Do Wikientija) M;wi, ;e gotowa ci wybaczy;, ale pod dwoma warunkami...
Wikientij – Zgoda! Powiedz, ;e na wszystko si; zgadzam!
Starucha (do s;uchawki) – S;yszysz?... Aha, na wszystko. (Do Wikientija) Pyta, czy nie interesuj; ci; te warunki.
Wikientij – Ale ja jestem got;w na wszystko!
Starucha (do s;uchawki) – S;ysza;a;?... Aha, prawdziwy pionier!... Nie musisz m;wi;, ch;opy wszystkie jednakowe... Dop;ki nie wie, co, na wszystko si; zgadza, a jak co do czego...
Wikientij – Niech powie!
Starucha (do s;uchawki) – Aha! Ale to przecie; pokonuj;cy! (Do Wikientija) M;wi, ;eby; po pierwsze rzuci; picie, zw;aszcza za kierownic;, po drugie...
Wikientij – Powiedz, ;e ju; rzuci;em!
Starucha (Do Wikientija) – A po drugie, ;eby; tu wi;cej nie przychodzi;. M;wi, ;e to jej b;l sprawia.
Wikientij – No, ale...
Starucha (Do Wikientija) – Niech pami;ta, m;wi, ale niech ;yje. Niech si; o;eni, a c;rce niech da na imi; Alona. B;dzie jej mi;o.
Wikientij (cicho) – Powiedz. Powiedz, ;e si; postaram.
Starucha (m;wi ostro, odejmuj;c s;uchawk; od ucha) – ;adnego postaram si;! Z nimi targowa; si; nie wolno. Bo nie przebaczy!
Wikientij – Dobrze. Zgadzam si;.
Starucha – No i ;licznie. (Przypomniawszy sobie o telefonie, znowu podnosi go do ucha) On si; zgadza... Aha... (Chichocze do s;uchawki) Oczywi;cie, oczywi;cie...
Wikientij – Powiedz, ;e j; kocham! I powiedz, ;e zawsze...
Starucha (odejmuj;c s;uchawk; od ucha) – To wszystko. ;;czno;; si; urwa;a.
Wikientij (histerycznie) – Po;;cz jeszcze raz! Zap;ac; podw;jnie!
Starucha (chowaj;c telefon do kieszeni) – Nie da rady! Sputnik si; oddali;!
Wikientij – Jaki u diab;a sputnik?! Musz; jej powiedzie;...
Starucha (ostro) – S;owa powiniene; dotrzyma;! (Pokojowo) Zostaw j;... Martwi na to s; martwi, ;eby ich nie martwi;. Nie niepok;j jej...
(Pauza. Wikientij podchodzi do stolika. Dr;;c; r;k; nalewa w;dk; do szklanki)
Starucha – Przecie; rzuci;e;.
Wikientij (zamiera, potem odwraca si;) – Po raz ostatni, dobrze?! (Starucha z wyrzutem kiwa g;ow;. Winientij podaje jej szklank;) Mo;e i ty?
Starucha – Postaw, to si; zobaczy.
(Wikientij stawia szklank; na stoliku, kl;ka na jedno kolano, bierze gar;; ziemi, podnosi do ust. Wstaje i nie ogl;daj;c si;, szybko odchodzi)
Starucha (do niego) – Za kierownic; nie siadaj! (Wikientij zamiera w p;; kroku). We; taks;wk;! Pami;taj, ;e obieca;e;!
(Wikientij odchodzi. Starucha prze;azi przez ogrodzenie do swojego koszyczka, bierze go i idzie do „tamtej” mogi;ki. Siada na ;aweczce, przelewa w;dk; do butelki, zakr;ca nakr;tk;. Wyjmuje kwiaty z koszyczka i k;adzie je przed pomnikiem. Potem zabiera og;rki, butelk; i wszystko to ;aduje do koszyczka. Wyci;ga z kieszeni telefon i wybiera numer. W chwili kiedy zaczyna m;wi;, kurtyna powoli opada do po;owy)
Starucha – Wiera?... No, to ja, Masza. Sk;d, sk;d. Z cmentarza... By; tu... No, on na pewno. Koniec, sp;awi;am go. Nie–e, wi;cej si; nie pojawi. Gwarantuj;... No dobrze, nie ma o czym gada;, przecie obce nie jeste;my. A u Aleczki? Tu wszystko w porz;dku. Czy;ciutko... Tak, przynios;am, przynios;am, ca;; nar;cz. Oczywi;cie. Za godzink; przyjad;... Mam te; butelczyn;... Aha, posiedzimy... (Chowa telefon) Tak. W;a;nie w taki spos;b. (Telefon nagle dzwoni. Starucha teatralnym gestem podnosi oczy do nieba i za;amuje r;ce). No nie! No, ile mo;na...
 
G;os – Szanowna abonentko „starucho”. Informujemy, ;e pani zad;u;enie...
 
KURTYNA SPADA CA;KOWICIE.
 
Ris Krejsi
Prze;o;y;a z rosyjskiego Eliza Ma;ek
 
Borys Grinberg, pseud. – Ris Krejsi (ur. 1962) – poeta i dramaturg. Autor znakomitych palindrom;w i ok. 20 sztuk dramatycznych. Oficjalnie bezrobotny, na ;ycie zarabia jako po;rednik w handlu nieruchomo;ciami. Cz;onek Zwi;zku Pisarzy Rosji. Mieszka w Nowosybirsku.